Studenckie wyjazdy na narty. Piszesz się?

Dziurawe swetry, buty ze startymi podeszwami i dorabianie w ferie? Niekoniecznie. Polski student jeździ w Alpach na nowych nartach i w modnym ubraniu. Przeciętny żak, którego stać na taki wyjazd, spędza dzień na alpejskich stokach, w nocy nie śpi, a liczba tras interesuje go w podobnym stopniu, co liczba dyskotek.

Na narty.sport.pl na Facebooku. Dla studentów i tych "jakiś czas po".

Biedni studenci

Jak co roku niemalże dwa miliony (!) polskich studentów, po zwieńczonej sukcesem (lub nie) sesji egzaminacyjnej, udało się na zasłużony odpoczynek. Część dotarło nie dalej niż rodzinny dom, ale liczna (i rosnąca z roku na rok) grupa wyjechała na narty. O tym, jak duży jest to rynek, dobrze wiedzą organizatorzy zimowych wyjazdów. Z roku na rok jest ich coraz więcej. Najwięksi gracze oferują obecnie kilkanaście wyjazdów do krajów alpejskich w sezonie, co skłania do refleksji nad wizerunkiem studenta z dziurawymi podeszwami i w rozciągniętym swetrze. Jak wyglądają studenckie wyjazdy narciarskie, ile kosztują i dokąd jeżdżą Polscy studenci?

Zmierzch Słowacji

Od zmierzchu do śwituOd zmierzchu do świtu fot. Franek Przeradzki fot. Franek Przeradzki

Odkąd Słowacja przyjęła Euro rynek całkowicie się zmienił. Wcześniej normą były wyjazdy za kilkaset złotych do naszych południowych sąsiadów. Śliwowica z lemoniadą za trzy złote w lokalu, smażony ser, przaśne pokoje i sporadyczne wizyty na stokach przechodzą do historii. Ich miejsce zajęły masowe (czasem nawet kilkunastoautokarowe) wyjazdy w Alpy, głównie do kilku wybranych miejscowości we Francji, ale także Włoch i (rzadziej) Austrii. Pominąwszy wyjazdy na Słowację, które narciarskie (lub snowboardowe) są tylko z nazwy, większość studenckich ferii rozgrywa się we Francji. Nie chodzi wcale o jakość. Infrastruktura na Chopoku czy w Tatrzańskiej Łomnicy jest obecnie znacznie nowocześniejsza niż w takich miejscowościach jak Les Orres czy Puy St. Vincent, ale w związku z rozwojem naszych południowych sąsiadów, ceny karnetów znacznie zdrożały. To skutecznie odstrasza podróżujących na ograniczonym budżecie. Oczywiście wciąż pozostają mniejsze ośrodki na Słowacji, ale nie nastawiajmy się, że na takim wyjeździe dużo pojeździmy - tam po prostu nie ma warunków.

Przygoda zaczyna się w autokarze

Ważne jest pierwsze wrażenie. Uczestnicy wycieczki zazwyczaj dość szybko po zajęciu miejsc raczą się procentami, a cały autokar śpiewa, rozmawia, śmieje się. To w tym momencie student poznaje ludzi, z którymi będziemy bawił się przez cały wyjazd. Warto taką imprezę powitać z otwartymi rękami. Nie chodzi tu o wiek, a o nastawienie. Zdarzają się dwudziestolatkowie zupełnie nie przygotowani na coś takiego, natomiast starsi uczestnicy przodują w młodszym towarzystwie. Kto w tym momencie nastawi się sceptycznie, najbliższego tygodnia z pewnością nie zaliczy do najbardziej udanych w życiu.

Bywa, że integracja w autokarze wymknie się spod kontroli. Nie zdarza się to często, ale warto dowiedzieć się czegoś o poprzednich wyjazdach organizatora, z którym zdecydowaliśmy się spędzić ferie.

Alternatywą jest dojazd własny lub samolot. To znacznie większy komfort, ale też izoluje względem grupy. O kosztach nie trzeba pisać. Autokar pali mniej więcej tyle, co trzy auta osobowe, a zabiera standardowo 48 osób.

Wino, bagietki i stare wyciągi

Po dwudziestu kilku godzinach jazdy docieramy do przepięknych alpejskich miejscowości. Setki kilometrów stoków w bajkowym krajobrazie. Kto wcześniej był w Alpach z rodzicami może się jednak mocno rozczarować. Wyciągi są dość stare, trasy nie aż tak rewelacyjnie przygotowane, a pokoje nie przytłaczają nadmiarem przestrzeni. Chodzi tu o takie miejscowości jak Risoul, Les Orres, Puy St. Vincent czy Chamrousse. Wszystkie mają jedną, niezaprzeczalną zaletę - skipassy w cenie około ?130 w szczytowym sezonie. To o połowę mniej niż w najlepszych alpejskich ośrodkach w tym samym terminie.

Mimo pewnych wad, kiedy już staniemy na stoku, będziemy zadowoleni. Niemalże gwarantowany śnieg (choć nawet tam zdarzały się Sylwestry z deszczem), zróżnicowane, niekończące się trasy i dużo słońca. Warunki narciarskie nieporównywalne z tym, co mają do zaoferowania rodzime stacje.

Wielkie bloki mieszkalne stoją tu pod samymi stokami. Choć psują krajobraz, to w zamian podjeżdżamy na nartach pod sam balkon. Coś za coś, cudów nie ma. W takich blokach znajduje się kilkadziesiąt/set identycznie wykończonych pokoi. Zastajemy je w różnym stanie, wypełniamy (ważne!) listę, zaznaczając czego brakuje i co jest uszkodzone i ciśniemy się przez kolejny tydzień z kolegami i koleżankami z pokoju (zazwyczaj cztero- lub sześcioosobowego). Jeśli ich polubimy, wszystko będzie dobrze. Jeśli nie, bardzo trudno schodzić sobie z drogi. Po prostu nie ma na to miejsca.

"Na wyjazdy jeździmy stałą ekipą, staramy się dostosować liczebność do rozmiaru pokoju. Lubimy innych ludzi, ale to trochę loteria. Lepiej poznawać ich na imprezach niż od razu wspólnie mieszkać. Jesteśmy bardzo zgraną paczką. Jeśli do naszego grona trafi jedna/dwie nowe osoby, mogą się nie odnaleźć" - mówi Michał, 27 lat, absolwent PW.

Pod koniec wyjazdu pokój trzeba posprzątać. Po naszym wyjściu sprzątaczki tylko zdezynfekują łazienkę i toaletę, po czym wprowadzą się nowi goście. Cięcie kosztów przenosi większość obowiązków na klintów, co często nie mieści się w głowie osobom będącym pierwszy raz na takim wyjeździe.

Dla niektórych zaskoczeniem jest również brak pościeli. W pokojach znajdziemy tylko koce, które albo włożymy do własnych poszewek, albo za pościel (czyli dwa prześcieradła) zapłacimy osobno. Żeby nie było złudzeń, te koce nie są prane co tydzień.

Zmorą tych wielkich bloków są również kradzieże z korytarzy czy balkonów. Sprzęt często tam ląduje, bo narciarnie powstały przed wynalezieniem snowboardu oraz nart karwingowych i są drastycznie za małe. Rozsądnym, choć niekomfortowym rozwiązaniem, jest trzymanie sprzętu w łazience. Jest to jednak sprzeczne z regulaminem budynków.

Jeśli chodzi o apres ski, w tych miejscowościach nie jest równie atrakcyjne co we Włoszech, Austrii czy innych Francuskich kurortach z wyższej półki, jak na przykład Val Thorens czy Chamonix. Bary na stokach po południu koncentrują się na jedzeniu, wieczorem zamieniają się w puby, a po pierwszej pozostają jedynie dyskoteki. Lepiej nie przesadzać z liczbą decybeli - głośne imprezy w pokojach po północy prawie zawsze kończą się interwencją policji, mandatem, a w skrajnych przypadkach zatrzymaniem dokumentów.

Wino, bagietki oraz sery są tanie i pyszne.

Italia

LivignoLivigno fot. Olek Pobikrowski| http://fotolek.ownlog.com fot. Olek Pobikrowski| http://fotolek.ownlog.com

Włoskie ośrodki narciarskie położone są kilkaset kilometrów bliżej Polski, w związku z czym dojazd trwa o 5-6 godzin krócej. Pokoje we Włoszech są znacznie mniej standaryzowane, czyli zawsze warto dowiedzieć się czegoś o nich przed wyjazdem. Czasem będą to miejsca przypominające rodzinne pensjonaty (np. większość apartamentów w Livigno), czasem są bardziej szablonowe (np. apartamenty na stoku w Marillevie 1400 czy w Maso Corto). Niezależnie od typu, pokoje praktycznie zawsze są przestronniejsze niż w "taniej Francji".

Na korzyść Italii przemawia również szeroko uśmiechnięte Apres Ski, niższe ceny w barach i dyskotekach, a także, choć to ryzykowne i bardzo stereotypowe stwierdzenie, cieplejszy stosunek do Polaków. Z drugiej strony znacznie trudniej o mieszkanie przy samym stoku (a dojazdy skibusami to dość niekomfortowa sprawa, zwłaszcza gdy na miejscu zorientujemy się, że rękawiczki zostawiliśmy w domu). Najgorsze rozwiązanie to wspólne dojazdy na stok autokarem, którym przyjechaliśmy z Polski. W takim wypadku jedna spóźniająca się osoba skraca czas na śniegu całej grupy.

Skipassy we Włoszech kosztują znacznie więcej niż we Francji, dlatego większość wyjazdów studenckich trafia tu przed lub po sezonie, a zdecydowanie rzadziej na Sylwestra czy w lutym. Warto jednak rozważyć dopłatę kilkuset złotych (które z dużą dozą prawdopodobieństwa i tak zaoszczędzimy w barze) i pomyśleć o ojczyźnie pizzy i Ojca Chrzestnego. Ośrodki we Włoszech często oferują mniej kilometrów tras niż we Francji, ale te trasy są w znacznie lepszym stanie. Ponadto, na przykład w Maso Corto, w cenie zakwaterowania otrzymujemy duży, kryty basen z pięknym widokiem, trzy sauny i siłownie.

Austria, Szwajcaria, Niemcy

Austria w ofercie wyjazdów studenckich pojawia się znacznie rzadziej niż Włochy i Francja. Jest tak z kilku prozaicznych powodów. Po pierwsze, mieszkania pod samym stokiem są z reguły bardzo drogie i nie ma ich wiele. Po drugie, ceny skipassów zaczynają się od ?160 za sześć dni jazdy i pną się nawet do ?240. Po trzecie, nie ma dużych kompleksów apartamentowców. Klasycznym typem przystępnego cenowo zakwaterowania w Austrii jest rodzinny Gasthaus, który może pomieścić maksymalnie jeden autokar. Właściciele podchodzą do gości bardzo indywidualnie, są życzliwi, ale mało tolerancyjni dla nieporządku. W takich miejscach często w cenie pobytu dostaniemy śniadanie, a za dopłatą również obiadokolację.

Podobne uproszczenia można zastosować względem Szwajcarii i Niemiec. Cena jest głównym argumentem odstraszającym organizatorów studenckich wyjazdów narciarskich.

Nieważne gdzie, ważne z kim

Apres Ski w LivignoApres Ski w Livigno fot. Olek Pobikrowski | http://fotolek.ownlog.com fot. Olek Pobikrowski | http://fotolek.ownlog.com

Jeśli grupa będzie dobra, to małe kwatery czy stare wyciągi pójdą w niepamięć, a w głowie pozostaną tylko pozytywne wspomnienia. Bardzo duże znaczenie ma środowisko z jakim pojedziemy, a także rozmiar wyjazdu. Choć teoretycznie organizatorzy nie mają wpływu na to, kto się na takowy zapisze, to jednak pewien typ człowieka będzie bliższy jednym, a dalszy drugim. Towarzystwo bywa bardzo różne, nastawione bardziej sportowo lub imprezowo, otwarte lub hermetyczne, starsze i młodsze. Wiek nie powinien jednak nikogo odstraszać. Zazwyczaj integrację napędzają studenci pierwszych lat. Prawdą jest też, że na takie wyjazdy jedzie bardzo wiele osób poszukujących damsko-męskiej przygody lub stałego związku. Podróżowanie zawsze łączy się z rozluźnieniem norm, wyrwaniem od codzienności i poszukiwaniem odmiany. To normalne i dla organizatora wyjazdów bardzo widoczne. Kto pozna na wyjeździe ciekawe osoby, będzie z niego zadowolony, nawet gdyby przez 6 dni słońce nie wyjrzało zza chmur.

"Od lat jeździmy z tą samą firmą. Ich wyjazdy czasem są tańsze, czasem droższe, ale nauczyłem się, że to nie jest najważniejsze. Niektórzy nasi znajomi wyjeżdżali z innymi, ale ostatecznie wracają. Znamy organizatorów, lubimy ich, a trzonem wyjazdu jest grupa ludzi, z którymi dobrze się dogadujemy. Poznałem na tych wyjazdach już bardzo wiele świetnych osób. Bawimy się, a jakże, ale jazda też jest bardzo ważna. Trening na tyczkach, szkolenie. Jeśli ktoś jedzie 2000 kilometrów, tylko żeby pić wódkę i chodzić na dyskoteki wieczorem, to ja tego nie rozumiem. Wolę otaczać się ludźmi, którzy sport cenią sobie na równi z imprezowaniem. Znalazłem ich i tego się trzymam" - Michał, 27 lat.

Im więcej tym lepiej?

Wieczorne wyjście na jabłuszkaWieczorne wyjście na jabłuszka fot. Olek Pobikrowski|http://fotolek.ownlog.com fot. Olek Pobikrowski|http://fotolek.ownlog.com

W kontekście integracji bardzo złudny potrafi być rozmiar wyjazdu. Teoretycznie im więcej osób na nim, tym więcej do poznania. Wyobraźmy sobie jednak, że idziemy na dyskotekę z tysiącem osób, albo do miłego pubu z czterdziestoma paroma. To w tym drugim mamy szansę rzeczywiście kogoś poznać i, na przykład, umówić się na wspólne jeżdżenie następnego dnia. Oczywiście, wszystko zależy to od temperamentu i cech danej osoby, ale zarówno praktyka jak i teoria socjologiczna mówią tutaj jednym głosem. Kilkaset osób to anonimowy tłum, 50-100 to wciąż grupa, w której każdy ma szansę rozpoznawać się i zamienić co najmniej kilka zdań w ciągu tygodniowego wyjazdu. Oczywiście, organizatorzy dbają o integrację, organizują wspólne wyjścia na basen, dyskoteki czy siatkówkę na stoku. Jednak przy większych grupach to wszystko po prostu nie ma szansy sprawnie integrować ludzi. W małej grupie wspólne wyjście na "jabłuszka" daje (pod kątem budowania więzi) znacznie więcej, niż masowa impreza z własnym DJ-em, hostessami i innymi cudami. Większe wyjazdy mają jednak jedną, niezaprzeczalną zaletę - są tańsze.

Ile taka przyjemność

Czyli czynnik, który na wyjazdach studenckich wciąż gra pierwsze skrzypce. Niektórzy uczą się, że to nie jest najważniejsze, ale mniej więcej w tym samym czasie kończą studia i ich miejsce zajmują pierwszoroczniacy. Jeśli chodzi o koszt, efekt skali jest nie do przeskoczenia. Jeśli masowe wyjazdy na kilkaset osób nam nie odpowiadają, musimy liczyć się z wydaniem około 200-400 złotych więcej. Samemu jeszcze trudniej zorganizować coś tańszego. Robiąc to, warto wcześniej dokładnie skalkulować koszty. Na cenę wyjazdu składa się kilka podstawowych rzeczy, jak dojazd, zakwaterowanie, skipass i ubezpieczenie. Z reguły są w cenie, choć nie zawsze. Wszyscy lubią pisać dodatkowe koszty w Euro, ponieważ wydają się mniejsze niż w złotówkach.

Potencjalne, ukryte koszty to taksa klimatyczna - 20-30 złotych, pościel i ręczniki (o ile nie weźmiemy swoich) - około 50 pln, obowiązkowe ubezpieczenie (czasem nie wliczane w cenę podstawową) - 50-100 pln, a także wszelkie inne opłaty za basen, saunę, szkolenia, sprzątanie (czasem obowiązkowe) itp. Warto też wziąć pod uwagę ceny w sklepach, barach i dyskotekach, bo, mimo własnych zapasów, coś zawsze trzeba kupić na miejscu. Jeśli policzymy wszystko (oprócz wyżywienia), taki tani wyjazd w okresie sylwestrowym to wydatek rzędu 2000 złotych, w ferie 1500-1800 pln, a pod koniec marca i w kwietniu nawet 1400-1600 złotych. Jeśli więc bardziej zależy nam na jakości niż terminie wyjazdu, warto rozważyć wyjazd do lepszej miejscowości pod koniec sezonu, niż koncentrować się usilnie na feriach.

Piszesz się?

Studenckie wyjazdy to dla wielu ludzi pamiętne przeżycie. Źródło wyjątkowych anegdot, nowych przyjaźni, związków i oczywiście jazdy na nartach w alpejskim słońcu. Ważne jest jednak, byśmy mieli świadomość, na jakie wakacje mamy ochotę. Jeśli najważniejszy jest dla nas klasycznie pojmowany wypoczynek i szlifowanie umiejętności narciarskich, studenckie wyjazdy mogą być po prostu zbyt intensywne.

Dobra zabawa i pozytywne emocjeDobra zabawa i pozytywne emocje fot. Franek Przeradzki fot. Franek Przeradzki

Macie pytania, uwagi, komentarze, anegdoty z takich wyjazdów? Piszcie!

Na narty.sport.pl na Facebooku. Dla studentów i tych "jakiś czas po".

Tekst: Franek Przeradzki, instruktor narciarstwa, socjolog

Copyright © Agora SA