Na raka najlepszy góral. Freerider z Kościeliska, co chemii się nie kłaniał

Szymona poznałem kilka lat temu w gasnącym barze małego górskiego miasteczka. Duży, wytatuowany, trochę, powiedzmy sobie szczerze, straszny. Na szczęście wystarczył jeden uśmiech i strach zniknął. Szymon taki właśnie jest, rewelacyjny chłopak z Kościeliska w skórze chuligana. Nie wiedziałem, że już wtedy rósł mu na węzłach chłonnych paskudny nowotwór. On coś czuł, ale sprawę ignorował tak długo, jak to było możliwe. Każdego dnia było do zrobienia coś lepszego niż wizyta u lekarza.

Gdy odwiedzam Podhale, często zatrzymuję się w jego rodzinnym domu, u "Maśnioków". Serdeczni, ciepli ludzie i przepiękny widok za oknem. Z Szymkiem jeździmy razem na nartach. Trochę pasji, trochę pomysłu na życie, ale przede wszystkim czas z przyjaciółmi w górach. Jeździ bardzo odważnie, ale innym daje poczucie bezpieczeństwa. To najstarszy z piątki rodzeństwa - czterech braci i jedna, urocza i nie dająca sobie w kaszę dmuchać, Hanka. Do tego Mała i Hajduk (dwa psy) i wiecznie uciekający przed nimi Ivan (kot Hanki). Szymka i jego tatę można nazwać dwiema głowami bardzo dużej rodziny. Jednej by na ten cały bałagan nie starczyło. Na Szymona, czy się do tego przyznają czy nie, oglądają się młodsi bracia.

Ceni wolność (nie znosi odbierać telefonów), ale poczucie odpowiedzialność siedzi w nim bardzo mocno. Pomaga prowadzić rodzinną karczmę, z dziewczyną rozwija firmę Udany Pobyt. Pomaga, dopóki w Tatrach nie spadnie świeży śnieg. Wtedy nie sposób zatrzymać go w pracy.

fot. Franek Przeradzki

Jesienią 2012 na Szymka i całą rodzinę spadła wiadomość o zaawansowanym stadium raka węzłów chłonnych. Takie rzeczy zdarzają się, ale nie zdrowym, silnym 27-latkom z imponującą energią do życia. Tak przynajmniej większość z nas myśli o raku.

Rak to nie wyrok

Rozpoczęła się walka. Chemia, odśnieżanie dachu, chemia, jazda na nartach, chemia, dziś nie wychodzimy bo Szymon nie może wstać z łóżka, chemia, catering, chemia, trzeba przywieźć nowe krzesła do Karczmy... Miał wsparcie w całej rodzinie, przyjaciołach i kochającej dziewczynie, Agnieszce. Chociaż chyba najczęściej to Szymon pocieszał wszystkich zmartwionych. Nie przyjmował do wiadomości, statystycznie bardzo realnej, możliwości przegranej z chorobą. Żył na 100%. No może na skiturach podchodził nieco wolniej, ale przynajmniej przez to dało się za nim nadążyć. Ta siła jest dziedziczna. Jak będziecie kiedyś w niedzielę w Kościelisku i pod kościół dziarsko zajedzie elegancki góral na pięknym koniu, to będzie to osiemdziesięcioletni dziadek Szymka, Tadeusz Styrczula-Maśniak.

Po pierwszej czy drugiej chemii Szymon powiedział mniej więcej coś takiego:

-Wiesz, oni tam w tym szpitalu prawie wszyscy wyglądali jakby czekali na pewną śmierć. Ta cała przestrzeń jest jakaś taka straszna, dołująca. A ja myślę, że przez to się właśnie umiera. Nie można mieć takiego nastawienia.

Jak pomyślał, tak zrobił. Żyje, czuje się dobrze, jest zdrowy. Niedawno przebiegł nawet maraton. Snuje bardzo ambitne górskie plany.

fot. Franek Przeradzki

Bardzo szybko związał się z fundacją Rak'n'Roll, której filozofia dokładnie pokrywa się z jego spojrzeniem na chorobę. Z ich pomocą powstał film "Back on Trail" promujący fundację, diagnostykę i aktywną walkę z rakiem. Choć trudno w to uwierzyć, większość materiałów nakręcono w trakcie leczenia Szymka. Jest tu tylko kilka ujęć archiwalnych.

 

Teraz Szymon wspiera program profilaktyki walki z rakiem. Bo brutalna prawda jest taka, że gdyby poszedł do lekarza wcześniej, to wszystko mogłoby mieć znacznie mniej dramatyczny przebieg. Sympatyczny chuligan z Kościeliska, próbuje pomóc innym w podejmowaniu słusznych decyzji i nie odwlekaniu badań lekarskich. Oczywiście do pierwszego puchu. Wtedy nie będzie odbierał telefonu. Będzie w górach.

tekst: Franek Przeradzki

Więcej:  raknroll.pl | Back on Trail na FB

Copyright © Agora SA