Alpy Południowe - Francja

To już niemal Prowansja, ale zamiast pól lawendy mamy doskonałe narciarskie trasy. Coraz bardziej dostępne dla Polaków

- Na narty do Francji? Za daleko i za drogo. Trzy Doliny, owszem, narciarski raj, ale - jak to raj - raczej mało dostępny - usłyszałem niedawno od znajomego, który jeździ do Austrii albo na Słowację. Jednak od kiedy czarterowymi samolotami można się dostać za stosunkowo niewielkie pieniądze do Turynu, francuskie stacje narciarskie Alp Południowych (Hautes Alpes) stanęły przed nami otworem. To może nie Trzy Doliny, ale kilka miejsc, zwłaszcza tych "zaopatrzonych" w lodowce, wartych jest kilku godzin spędzonych w samolocie, a potem jeszcze w autobusie. No, chyba że zabraknie śniegu i będzie zbyt ciepło, żeby pracowały jego "fabryki". Na początku sezonu był to niestety stan permanentny, nie tylko w Południowych Alpach. Dlatego zanim wybierzemy się w podróż, koniecznie sprawdźmy, jaka pogoda panuje w górach.

***

A oto mały przewodnik po tych okolicach - subiektywny i może nieco skrzywiony, właśnie z powodu niedoborów śniegu.

Na początek jedna uwaga: nie oczekujcie luksusów. Montgenevre, Alpes d'Huez, Risoul to stacje położone wysoko, 1600-1850 m n.p.m. Do standardu należą apartamenty w nawet dziesięciopiętrowym bloczydle, którego główną zaletą jest bliskość wyciągu. Trzeba znieść ciasnotę, piętrowe łóżka w przedpokoju albo wnęce, jedną łazienkę na sześć osób i kolejkę do windy. Jedyne znamiona luksusu to zmywarka, mikrofalówka, piekarnik w każdym apartamencie (telewizor zwykle za słoną opłatą), ale przede wszystkim fantastyczne widoki na góry wokół.

Na szczęście Francuzi zorientowali się, że ten standard już nie wystarcza. Obok bloczydeł przybywa coraz więcej znacznie przyjemniejszych, nie zawsze droższych domków (chalety). Są też wielogwiazdkowe hotele oraz pensjonaty (np. przemiły Alpina Lodge w Les 2 Alpes - polecam). Zresztą nawet bloczydła powoli nabierają charakteru. Poza tym przy odrobinie szczęścia, zamawiając czteroosobowy apartament, można trafić do "szóstki" z podwójnym wakatem. Wtedy jest już całkiem nieźle.

Ale czy rzeczywiście luksus jest niezbędny? W pięciu chłopa zajmowaliśmy niewielki apartament w Montgenevre i chociaż zdarzyło mi się kąpać w zimnej wodzie, nie w głowie mi było narzekać. Przecież jutro rano znów będę na stoku!

Montgenevre

To dziś narciarska prowincja, choć miejsce z tradycjami: najstarsza francuska miejscowość narciarska. Kiedy tam przyjechałem w połowie grudnia, trwał akurat tydzień włoskiej kultury i kuchni (tuż za Montgenevre jest włoska granica). Więc popijając na kolejnych stoiskach regionalne wino Barbera d'Asti i zagryzając kozimi serami, zastanawiałem się, czy jednak nie lepiej byłoby zostać po włoskiej stronie, np. w pobliskim Sestriere...

Montgenevre to miła, duża wieś. Poza sezonem mieszka tu pewnie nie więcej niż tysiąc osób, są dwa sklepy, kilkanaście barów i restauracji, dyskoteka. Nie ma basenu. Próżno tu szukać klimatu nieustającej zabawy jak w niedalekich Les 2 Alpes czy Risoul.

A trasy? Niby wszystko w porządku. Krzesełka i mocno porysowane wagoniki wywożą nas szybko (kolejki do wyciągów pojawiają się w weekendy, kiedy nadciągają Włosi) za giewontopodobny szczyt, gdzie czeka duży wybór położonych w szerokich leśnych przecinkach zielonych i niebieskich tras oraz trochę czerwonych. Jeszcze wyżej znajdziemy zgrabny śnieżny kocioł (wokół dwuipółtysięczniki) z kilkunastoma trasami o różnym stopniu trudności. Ale wystarczy spojrzeć na mapę okolic, żeby nabrać wątpliwości. Mongenevre to końcówka dużego, położonego w większości we Włoszech narciarskiego rejonu Via Lattea (Droga Mleczna) - łącznie 400 km tras. Przy pełnym naśnieżeniu można przedostać się na włoską stronę (rejon Mons de la Lune), nie odpinając nart. Jednak kiedy śniegu nie ma zbyt wiele, musimy się zadowolić tym, co oferują Francuzi.

Montgenevre to miejsce godne polecenia rodzinom. Dla początkujących narciarzy i dzieci jest tu zamknięty, bardzo bezpieczny teren do nauki, są doskonali (sprawdziłem!), mówiący także po angielsku instruktorzy. No i świetne raklety, czyli czapy rozpuszczonego sera na ziemniakach, wędlinach i innych różnościach w regionalnych restauracjach (warto szukać lokali w głębi wioski, w okolicach niewielkiego kościoła z szarego kamienia, a nie przy głównej ulicy, gdzie dominuje turystyczne menu różnej jakości).

I jeszcze jedna zaleta - w Montgenevre śnieg pojawia się najwcześniej i znika najpóźniej. Nawet gdy w okolicy jest czarno albo zielono, tu wciąż można naprawdę porządnie się wyjeździć.

Serre Chevalier

To jeden z największych regionów narciarskich Francji, największy w Alpach Południowych: 250 km tras na wysokości od 1200 do 2840 m n.p.m. Spływają z jednej doliny w drugą, tworząc niekończącą się amfiladę. Nie ma tu labiryntu wyciągów, nie sposób się zgubić. Zawsze trafisz na krzesełka, które zwiozą cię w dół do jednej z 13 wiosek tworzących region Grand Serre Che (każda prócz własnego imienia ma oznaczenie związane z jej położeniem nad poziomem morza: Serre Chevalier 1350, 1400, 1500...). A stamtąd bezpłatne dla posiadaczy karnetów skibusy zawiozą cię prosto do domu.

Serre Che to raj dla tych, których nudzą wyznaczone trasy. Stoki ogromnych śnieżnych kotłów aż się proszą o zostawianie dziewiczych śladów (legalnie!). A lawiny? Administratorzy regionu zapewniają, że z uwagi na specyficzne warunki geograficzne niebezpieczeństwo jest niewielkie. A tam, gdzie mogą zejść lawiny, wczesnym rankiem odpala się ładunki wybuchowe.

Po nartach warto wyskoczyć do le Monetier-les-Bains (Serre Chevalier 1500). Są tam niewielkie pięknie położone termy i gorące źródła (za dwa lata ma powstać wielki kompleks basenów). Można też obejrzeć XV-wieczne freski w kaplicach św. Andrzeja (Sąd Ostateczny oraz dusze wkraczające do niebiańskiego Jeruzalem) i św. Marcina (stworzenie człowieka i żywot Marii), a w kaplicy św. Piotra - niewielkie muzeum sztuki sakralnej (wstęp 3 euro).

Na jednym z krańców Serre Chevalier znajduje się Briançon, najwyżej położone miasto w Europie (1320 m), które otacza rozbudowywaną przez kilka stuleci twierdzę. Niestety, utraciło ono klimat alpejskiego miasteczka. Żeby taki klimat poczuć, trzeba się wybrać na spacer (a najlepiej i kolację) do centrum Serre Chevalier 1400.

Risoul

Najpierw wspinamy się po niekończących się serpentynach - stacja leży na 1850 m n.p.m. - potem lądujemy na parkingu (byłby świetnym polem startowym dla paralotniarzy - to po prostu skalna półka nad przepaścią) i zapominamy o samochodzie czy autobusie. Tu wszędzie jest blisko: do hoteli, wyciągów, knajp. Te ostatnie, z wystawionymi od strony stoku stolikami, tworzą swoistą widownię dla popisów narciarzy i snowboardzistów-akrobatów w położonym naprzeciw snowparku wyposażonym we wszystkie możliwe konstrukcje umożliwiające śnieżne wariactwa. Z wielkich kolumn (stoją na zewnątrz) niemal non stop leci techno...

Miejsce idealne dla młodych. W wyższych partiach przeważają czarne i czerwone trasy, więc nie są to tereny dla początkujących. Co innego snowboard - ze znalezieniem miejsc do nauki i dobrych nauczycieli pasjonatów nie powinno być kłopotów.

System tras (180 km) i wyciągów łączy Risoul ze stacją Vars. Można tu uprawiać m.in. narciarstwo biegowe i wędrować na rakietach śnieżnych.

Les 2 Alpes (Les Deux Alpes)

Bardzo dobry wybór! Nawet jeśli w okolicy nie będzie śniegu, tu warunki do jazdy będą co najmniej dobre. Wszystko dzięki lodowcowi schodzącemu ze szczytu Mont-de-Lans (3500 m n.p.m.) - największemu, jaki został w Alpach "ucywilizowany" w celu zajeżdżenia przez narciarzy. Wzdłuż szerokiego na kilometr jęzora ciągną się łagodne, niebieskie trasy. Można więc nie przerywając jazdy, podziwiać przepyszną panoramę z masywem Mont Blanc. Znacznie bliżej jest La Meije (3995 m n.p.m.) - najlepiej go widać z najwyższego punktu lodowca (3568 m n.p.m.), ale tu dotrzemy tylko z pomocą obwożącego turystów ratraka. Korzystają z niego także ci, którzy chcą zjechać naprawdę hardcore'ową, legendarną trasą Vallons de la Meije. Uwaga! Jest to możliwe tylko przy bardzo dobrych warunkach śniegowych i pod opieką przewodnika. Szczeliny w lodowcu mogą okazać się śmiertelną pułapką.

Ale w Les 2 Alps zwykle czym wyżej, tym łagodniej i łatwiej (mają tu 35 km zielonych, 135 km niebieskich, 23 km czerwonych i 27 km czarnych tras). Dlatego żeby pojeździć ostrzej, warto kursować pomiędzy pośrednim i ostatnim przystankiem głównej kolejki. Na wysokości 2600 m jest też snowpark.

Nie polecam "metra" pod lodowcowymi trasami - alternatywy dla orczyków na jęzorze lodowca. Podziemna kolejka dla narciarzy jest szybka, ale zwykle zatłoczona. Poza tym dlaczego mamy odcinać się od ostrego, orzeźwiającego alpejskiego powietrza? Metro mamy już nawet w Warszawie.

Alpes d'Huez

Jeżeli Les 2 Alpes to bardzo dobry wybór, Alpes d'Huez (1860 m n.p.m.) to wybór doskonały!

Tu też mamy lodowiec - Pic Blanc - nie tak wielki (3330 m n.p.m.), ale z atrakcyjniejszymi, ostrzejszymi trasami. Niedawno podciągnięto doń drugą, supernowoczesną linię kolejki, co znacznie skróciło czas jazdy na szczyt. Szerokie wygodne trasy na słonecznych południowych stokach (37 km zielonych, 34 niebieskich, 31 czerwonych i 14 czarnych), mnogość i różnorodność wyciągów, możliwość szusowania poza trasami i ski-park to jeden atut. Drugim jest sama stacja, a w niej odkryty basen z wodami termalnymi i pałac sportu z kortami tenisowymi, ścianką do wspinaczki itd. Ze znalezieniem sklepu czy dobrej restauracji też nie ma problemu. Nawet na stoku karmią bardzo dobrze: tartuflet, czyli zapiekanka z sera, szynki i ziemniaków jest wyśmienita (zestaw obiadowy z napojem - ok. 10 euro). Ma tu swój bar m.in. francuska mistrzyni snowboardu Isabelle Blanc. Jedną ze ścian zdobi kolekcja jej trofeów. Ponoć jedzenie (niestety, nie zdążyłem sprawdzić) też dobre.

I jeszcze jeden atut Alpes d'Huez: instruktorzy mówią po polsku.

Dziękuję firmom Ski Air oraz Espace Pologne, a także Maison Francaise w Warszawie za umożliwienie pobytu w Alpach Południowych

Copyright © Agora SA