W ile osób najlepiej jechać na narty

Część z nas jeszcze nie zakończyła sezonu zimowego. Wręcz przeciwnie, dla niektórych dopiero on się zaczyna. Zwolennicy prawdziwie wiosennego narciarstwa (czytaj tutaj) ostrzą sobie dopiero ślizgi. A niektórzy z nas planują prawdziwie słoneczne pożegnanie sezonu. Jeżeli organizujecie wyjazd sami, to zastanawiacie się pewnie w ile osób byłoby najlepiej. Oto kilka uwag w tej kwestii.

Im więcej tym weselej.

Jedna z teorii głosi właśnie tak. Duża liczba uczestników wyjazdu ma kilka oczywistych zalet. Ekonomia. Zgodnie z zasadą "duży może więcej" prawdopodobniej łatwiej będzie nam wynegocjować upust w hotelu czy pensjonacie, jeżeli zadzwonimy z chęcią zarezerwowanie 20 czy więcej miejsc noclegowych. Prawdopodobnie też bez problemu uda nam się rozwiązać kwestię transportu. Przy dużej liczbie osób wzrasta szansa na osoby z samochodem oraz kierowców-zmienników. Jeżeli zorganizujemy wyjazd w więcej osób (kilka rodzin, kilkunastoosobowa grupa przyjaciół to jest duże prawdopodobieństwo, że co wieczór "coś będzie się działo". Zawsze znajdzie się ekipa do sauny, na kręgle albo do dyskoteki. To też niewątpliwie jest zaleta.

Niebezpieczeństwo? Kwasy i niesnaski. Przy większej liczbie uczestników wyjazdu wzrasta ryzyko, że ktoś nie lubi takiego jedzenia, komuś przeszkadza wysoka i głośno zachowująca się blondynka a inny nie ma ochoty jeździć po czerwonych trasach. Poza tym żarcie jest paskudne a obsługa w hotelu nieuprzejma. Jeżeli "wkopaliśmy" się w organizację, to jest duża szansa, że część tych uwag będzie kierowana do nas. Wiadomo - wszystkim nie dogodzisz.

Nie ma to jak kameralny wyjazd we czwórkę.

Dwie dobrze dobrane pary, jeden samochód, wspólny apartament. Finansowo rozkłada się to bardzo dobrze. Razem ponosimy koszty transportu oraz wynajęcia lokum. Taniej może być tylko, jeżeli w 40 osób wynajmiemy autokar i hotel. No i przede wszystkim atmosfera takiego wyjazdu. Wieczorami wspólne gotowanie obiadów i potem nocne Polaków rozmowy przy herbacie. Albo leniwe wylegiwanie się w saunie i gadanie o niczym. Ewentualnie film oglądany z laptopa na rzutniku. Cisza, spokój. Odpoczynek od codziennego zgiełku. Radość przebywania z bliskimi przyjaciółmi. Raj na Ziemi. A konkretnie w Górach.

Minusy. Jesteśmy skazani na siebie. Jeżeli nie daj Boże coś źle pójdzie, na przykład jedna osoba pomyli łóżka którejś nocy po wypiciu kilku bombardino (albo i bez) to do końca wyjazdu atmosfera może być ciężka. Raczej też nie wypada zaproponować: to teraz my jedziemy na zakupy a Wy róbcie co chcecie.

Średnio czyli bez zgiełku ale z możliwościami.

Wersja pośrednia. 2-3 samochody, 8-12 osób. W dalszym ciągu można zachować kameralną atmosferę małego wyjazdu ale jednak pojawiają się już różne "opcje". Można się wieczorami dzielić na "saunowców" i "filmowców" a w ciągu dnia na tych, którzy jeżdżą z przerwą w barze oraz na drugich, którzy siedzą w barze z przerwą na narty (zauważmy, że obie grupy mogą się jednak, chociaż na chwilę, w tymże barze spotkać). Czasem uda nam się zasiąść wspólnie do dużej wieczerzy a następnie wszyscy razem, nad szklaneczką wina lub kubkiem herbaty porozmawiamy sobie o życiu i polityce. A innym razem dwie osoby pójdą spać, cztery zaszyją się w jakimś kącie a reszta zrobi coś wspólnie. Wilk syty i owca cała.

Mankamenty? Jedyny jaki mi przychodzi do głowy, to że trudno takiej liczbie osób w jednym czasie znaleźć wolny termin. Ale, jeżeli się wszystko odpowiednio wcześnie zaplanuje, to czemu nie.

Osobny aspekt - dzieci.

Jeżeli są dzieci, to należy to wziąć pod rozwagę organizując taki wyjazd. Z doświadczenia wiem, że bardzo słabą opcją jest jedno dziecko. Ono wtedy będzie się nudzić i wierzcie mi, nie uda Wam się od tego odizolować. A marudzące dziecko może naprawdę w poważny sposób zaburzyć równowagę wyjazdu. Dlatego też jeżeli Wasi znajomi, z którymi macie ochotę pojechać na narty mają dziecko a Wy nie - jedyne wyjście to pożyczyć takowe od kogoś na tydzień.

Natomiast jeżeli dzieci jest więcej, w dodatku są w podobnym wieku, to raczej będzie nam łatwiej niż trudniej. Albo będą się zajmować same sobą. A jeżeli nie są jeszcze na tyle duże, to możemy wyznaczać dyżury. I wtedy zamiast siedzieć ze swoimi dziećmi dzień w dzień, bawimy się z nimi np. raz lub dwa podczas wyjazdu. To samo zresztą dotyczy sytuacji z małymi dziećmi, które jeszcze nie jeżdżą na nartach. Jeżeli rodziców jest więcej, to mogą się wymieniać opieką nad dziećmi i w ten sposób spędzić więcej czasu na stoku, niż gdybyśmy pojechali sami z naszymi pociechami. Oczywiście ten wariant najlepiej się sprawdzi, jeżeli pojedziemy z w miarę bliskimi znajomymi. Bo oddawać dziecko komuś zupełnie obcemu to jednak zawsze ryzyko.

Podsumowując. Złotej rady nie ma, każdy musi się zastanowić co woli. Co jak co ale narty ze znajomymi to wielka frajda. I kto tego nie doświadczył ten trąba!

Anna Chodkiewicz

Copyright © Agora SA