Kitzbühel: legenda wiecznie żywa?

Kitzbühel to sława ekskluzywnego kurortu i legenda zjazdu narciarskiego z Koguciego Grzebienia. Czy warto tam jechać na wiosenne narty?

Latem 1892 r. Franz Reisch z Kitzbühel przeczytał książkę Norwega Fridjofa Nansena "Przez Grenlandię na butach śnieżnych". Postanowił sprawdzić, czy ten norweski wynalazek "butów śnieżnych", czyli nart do zjeżdżania, rzeczywiście daje tyle frajdy. Około sylwestra 1892/93 zaczął jeździć po górach wokół Kitzbühel na zamówionych w Norwegii nartach. Swoje wrażenia opisał pół roku później w pierwszym numerze pisma "But Śnieżny" - był to pierwszy w historii tekst o narciarstwie alpejskim.

Kitzbühel - choć sąsiedzi mówili na Reischa "ten wariat" - szybko zaraziło się nową modą. Już na przełomie XIX i XX wieku miasteczko stało się jednym z pionierów raczkującej turystyki narciarskiej. W 1928 r. powstała ultranowoczesna jak na owe czasy kolejka linowa na górę Koguci Grzebień (Hahnenkamm, 1655 m n.p.m.), dwa lata później odbył się tam pierwszy bieg zjazdowy. Dziś szlak z Koguciego Grzebienia to najsławniejsza trasa zjazdowa na świecie, stroma i niebezpieczna. Co roku zjeżdża tu 30 tys. ludzi, by oglądać popisy Alpejczyków. To oni - i miliony amatorów narciarstwa przed telewizorami - utrwalają powstały przed wiekiem wizerunek Kitzbuehel - narciarskiego raju. Czy słusznie?

Rozczarowanie na początek

Spędziłem w Kitz (tak nazywają je turyści) tydzień w połowie lutego. I mówiąc bez ogródek - byłem rozczarowany. Od razu zastrzegę, że na moje wrażenia wpływ miała pogoda. Przez pięć dni było pochmurno, padał śnieg i wiał silny wiatr. Jednak mam wrażenie, że nie wszystko wygląda tam wspaniale, nawet gdy pogoda dopisuje.

Ale zacznę od pozytywów. Kitzbühel rzeczywiście ma sporo uroku. Urocza, ładnie podświetlona starówka, dziesiątki restauracji (przeważa ciężka kuchnia tyrolska, ale można znaleźć azjatycką, latynoską, włoską...), mnóstwo ciekawych sklepów.

Ładne, choć niezbyt wysokie góry (jeździ się tylko do 2 tys. m), a u ich stóp stylowe, tyrolskie hotele i pensjonaty - stare bądź zbudowane współcześnie, ale z klimatem. Podobnie jest w małych, ładnych miejscowościach koło Kitz - Reith, Kirchbergu, Jochbergu.

Cała otoczka narciarska też przyzwoita - dużo niezbyt drogich szkółek, wypożyczalnie sprzętu, sieć skibusów, choć ich trasy pozostawiają wiele do życzenia (np. by z Reith dojechać do Kitzbühel, trzeba udać się do Kirchbergu i tam się przesiąść).

Jest co robić i po nartach. Oprócz barów apres-ski mamy lodowisko, tor saneczkowy, halę do jazdy konnej i - najbardziej popularny - aquapark. Za ponad 7 euro (dzieci z dorosłymi tylko 2,60) można całe popołudnie pływać w basenie, zjeżdżać rurami, korzystać z sauny czy solarium. Warte polecenia.

Wymagające trasy

Kitzbühel ma więc wszelkie atuty porządnego, alpejskiego ośrodka. Problemy zaczynają się w najmniej spodziewanym momencie - w górach.

Po pierwsze - trasy. Największa atrakcja, sławna trasa Streif z Koguciego Grzebienia, w kilku miejscach jest dla zwykłych śmiertelników zamknięta - rzeczywiście jest tam baaardzo stromo i trzeba jechać naokoło. Spośród 145 km przeznaczonych do szusowania zaledwie kilka tras jest czarnych, ale i niektóre czerwone potrafią nieźle dać w kość. Natkniemy się na wiele wąskich, niewygodnych szlaków (w szczycie sezonu panował na nich tłok nie do zaakceptowania). Widać, że Kitzbühel to ośrodek stary, sporo tras wytyczano kilkadziesiąt lat temu. Stanowczo zbyt dużo jest miejsc, gdzie trzeba odpychać się kijkami, a dzieci mozolnie popychać czy ciągnąć za sobą. (Czy zachowanie tras z tak długimi płaskimi odcinkami ma być formą promocji narciarstwa biegowego?!).

Były też - o dziwo! - kłopoty z ratrakowaniem. Rozumiem, że można z wieczornej pracy ratraka zrezygnować, gdy w nocy ma spaść pół metra śniegu, ale dlaczego nie przygotowuje się tras, gdy przybędzie go zaledwie 3 cm? W rezultacie na wielu trasach już od południa było dużo lodu.

No i wyciągi! Narciarz lubi odpocząć, tymczasem w Kitz jest wiele długich orczyków albo powolnych zamykanych "na wajchę" podwójnych krzesełek co najmniej z lat 70. Owszem, przed sezonem powstała supernowoczesna kolej linowa łącząca główny teren narciarski wokół Koguciego Grzebienia z tym nad miejscowością Jochberg. Ogromne wagony zabierające 30 osób szybują aż 400 m nad dnem głębokiej doliny - to wielkie udogodnienie dla narciarzy. Ale do zrobienia jest jeszcze sporo. Nie rozumiem na przykład, dlaczego na nowych kanapach nie instaluje się osłon z pleksi chroniących od wiatru i śniegu? Tych, którzy zaoszczędzili na tym kilka tysięcy euro, powiózłbym wyciągiem przez 10 minut przy -12 stopniach i zacinającym śniegu. Po takiej przejażdżce ma się tylko ochotę iść do schroniska albo... przenieść do innych, nowoczesnych ośrodków (w których są i osłony).

Tanio? Nie tu!

Kitzbühel wciąż korzysta ze sławy swej trasy zjazdowej i przynależności do klubu 12 elitarnych kurortów "The Best of Alps". Nie jest więc ośrodkiem tanim. W szczycie sezonu trudno znaleźć przyzwoity pensjonat za mniej niż 40 euro za łóżko. Płacąc tyle samo w Tyrolu czy we Włoszech, można pojeździć o wiele przyjemniej.

Mam wrażenie, że rozpieszczeni sławą kurortu mieszkańcy Kitz - gdy inne ośrodki w latach 80. i 90. się modernizowały - zbyt długo trwali w błogim lenistwie. Jeśli to urocze miasteczko ma pozostać w czołówce kurortów alpejskich przez następne sto lat, jego władze muszą się ostro wziąć do roboty.

Copyright © Agora SA