Narty w Austrii - Kitzbühel. Kozica wśród gwiazd

Z Koguciej Góry pędzi się na łeb na szyję

Są w Europie miejsca kultowe. Miłośnicy skoków narciarskich mają Zakopane i Turniej Czterech Skoczni. Filmowcy pędzą do Cannes, Wenecji i Berlina. Najlepsze rockowe koncerty odbywają się w duńskim Roskilde. A narciarze? Ich mekką jest Kitzbühel. Tu znajduje się słynna trasa Die Streif, na której rozgrywane są najbardziej prestiżowe zawody Pucharu Świata, zaś ulicami miasteczka przechadzają się gwiazdy alpejskiego narciarstwa. Do tego setki tras i wyciągów, na które nie może narzekać nawet największa maruda...

***

Kitzbühel to miasto i powiat w Tyrolu, w zachodniej Austrii. Narciarze mówią nań Kitz (kozica). Leży w Alpach Kitzbuhelskich, ok. 800 m n.p.m. Na ten ogromny narciarski obszar składa się siedem regionów. Poza Kitzbühel są to: SkiWelt Wilder Kaiser-Brixental, Schneewinkel, Hochtal Wildschonau, Alpbachtal, Skicircus Saalbach Hinterglemm Leogang oraz Zell Am-See-Kaprun (ten ostatni bardzo popularny wśród Polaków).

Kitzbühel jest miastem starym (powstało w XII w.), kameralnym (oficjalnie ok. 8 tys. mieszkańców), uroczym, z typowo alpejską architekturą (polecam nocny spacer w okolice kościoła z początku XVII w.). Jest też miasteczkiem ekskluzywnym, co widać po wystawach sklepów pełnych wyrobów najdroższych światowych marek. Oglądając je, zastanawiałem się, kto wybrawszy się na narty, zagląda też do salonów z futrami i biżuterią? Odpowiedź znalazłem w lokalnej prasie: na panoramie miasta zaznaczono wille prominentnych rezydentów Kitz, m.in. muzyka i wokalisty Jacka White'a i rosyjskiej bizneswoman Jeleny Baturiny, żony mera Moskwy Jurija Łużkowa, wyceniane na kilka, a nawet kilkanaście milionów euro.

Wokół Kitz rozciągają się zaśnieżone i zalesione alpejskie szczyty. Okolice przypominają więc - niestety tylko krajobrazowo - raczej beskidzki Szczyrk niż np. wyrosłe wśród nagich skał stacje narciarskie francuskiej Sabaudii. Dwa najbliższe szczyty to Hahnenkamn (Kogucia Góra, 1700 m, skojarzyła mi się z naszą Babią - z jej zalesionej podstawy wyłania się czubek z łysiną) i Kitzbüheler Horn (2000 m).

Do Kitz zjeżdżają narciarze z całej Europy. Prócz angielskiego i niemieckiego często słychać rosyjski i czeski. Polaków wciąż nie ma zbyt wielu (kilka-kilkanaście tysięcy w sezonie), co wynika zapewne z obaw przed cenami (raczej niesłusznie, bo podstawowe usługi są porównywalne z innymi ośrodkami) i z tego, że bliżej mamy do tak lubianego Kaprun.

Sezon zaczyna się tu na początku listopada, kończy na początku maja. W całym regionie Kitzbüheler Alpen jest prawie 1100 km tras, w tym ponad 750 km sztucznie zaśnieżanych i kilka oświetlonych nocą. Jest 600 km szlaków do biegówek, snowparki, narciarskie przedszkola i 70 szkółek (od kilkudziesięciu do kilkuset euro za kilka godzin lekcji).

W samym Kitz i najbliższej okolicy (Oberndorf, Brixental, St Johann, Jochberg) przestrzeni do zabawy na śniegu jest tak wiele, że nie czuje się tłoku: 170 km tras, pół setki wyciągów i kolejek linowych. Lodowca nie ma, ale - jak podają foldery - przez 157 dni w roku temperatura spada poniżej zera; wtedy sztuczne zaśnieżanie (700 armatek) załatwia sprawę "podkładu" pod deski.

***

Nasza kilkuosobowa grupa pod kuratelą Austria.info zjawiła się w połowie stycznia. Była niedziela, pełnia sezonu. Zamieszkaliśmy w czterogwiazdkowym Penzinghof Hotel w Oberndorfie, obok Kitz (od 77 do 140 euro za dobę, ale są też kwatery prywatne za 20-30 euro).

W poniedziałek rano, po sytym śniadaniu (jajka, pieczywo, szynka, kilka kawałków sera, kawa), wypożyczyliśmy narty i taksówką dotarliśmy do dolnej stacji kolejki w Jochbergu. Tam jednak chmury i mgła były coraz bliżej, zapowiadało się załamanie pogody. Wjechaliśmy szybko kolejką na jeden z okolicznych szczytów i zaczęliśmy sprawdzać trasy...

Czerwone i niebieskie są niczym jednokierunkowe autostrady: szerokie i pozbawione muld (trzeba jednak uważać na pracujące w dzień ratraki). Czarne są trudniejsze, ale właśnie o tę trudność chodzi. Jest też dużo tzw. off-piste - szlaków poza trasami, gdzie ludzka stopa (narta) staje bardzo rzadko, zostawiając głęboki ślad w kopnym puchu.

Marketingowcy mówią o Kitz: "czarujący, zaśnieżony, rzucający wyzwania narciarski region". Po mniej więcej dwóch godzinach mieliśmy w nogach kilkanaście tras i byliśmy gotowi zgodzić się z tym hasłem.

Potem czerwonymi nr 62 i 65 dotarliśmy do Wurzhohe (1739 m n.p.m.). Stąd gondola biegnąca nad wielką doliną zawiozła nas na szczyt Penglestein (1938 m). To cudo techniki sunie nad przepaścią po linach rozwieszonych między wierzchołkami bez żadnej podpory czy filara!

Pośpiech jest jednak złym doradcą, to był dzień srogiej lekcji. Zamiast - jak zwykle - wziąć narty typu allmountain (dość łatwe w prowadzeniu, choć wibrujące przy jeździe na krechę), wybrałem zawodnicze slalomowe. Już po odepchnięciu się kijkami wiedziałem, że popełniłem błąd - okazały się dla mnie za trudne! Wyłożyłem się tam, gdzie normalnie zjechałbym z zamkniętymi oczami (pamiętajcie, mierzcie siły na zamiary!).

Z radością powitałem przerwę na obiad. W drewnianej, przytulnej restauracji położonej 1500 m n.p.m. dostaliśmy rosół z siekanym naleśnikiem, spaghetti, kawę i obowiązkowy kieliszek sznapsa na szyszkach - wszystko za ok. 20 euro (uwaga! sznaps - w sklepie butelka 12 euro - to dobry pomysł na prezent).

Nazajutrz wybraliśmy się do Brixen im Thale w sąsiednim regionie SkiWelt, by poznać trasy wokół szczytów Hochbrixen i Zinsberg (1300 i 1674 m). Dotarliśmy tam z samego rana, więc jeździliśmy po sztruksie (tak się mówi na śnieg tuż po przejeździe ratraka, jego faktura przypomina właśnie sztruks). Jednak nawet gdy pojawili się "spóźnialscy" i trochę go nam rozjeździli, trasy wciąż trzymały się nieźle. Ale nasze myśli krążyły już tylko wokół kultowej Die Streif...

***

Die Streif oznacza pasek, ale także krechę - sposób, w jaki pokonują trasę najlepsi alpejczycy. Wiedzie ona z Koguciej Góry niemal do centrum Kitz. Gdy zawodnicy zdejmują na mecie narty, po chwili mieszają się z przechodniami i gośćmi okolicznych hoteli i restauracji.

Die Streif budzi ambiwalentne uczucia - podziw i grozę, chęć ryzyka i strach. Nie jest wcale najszybszą czy najtrudniejszą trasą dla zawodowców na świecie (prym wiodą stoki we włoskim Bormio i szwajcarskim Wengen). Ale to zjazd legenda - kto tu wygra, na zawsze pozostanie w annałach narciarstwa. Najlepsi potrzebują nań niecałych dwóch minut. Generalna zasada: pędem w dół na łeb na szyję.

Zaczyna się od ścianki, która po dwóch skrętach przechodzi w Mausefalle, czyli pułapkę na myszy - to nagłe załamanie stoku o nachyleniu sięgającym 73 proc. Narciarze wpadają na tę naturalną skocznię z prędkością 120 km/godz. i lecą niemal jak Małysz (najdłuższy zmierzony skok wyniósł 80 m). Dalej kolejne zakręty i uskoki pokonywane z prędkością co najmniej 100 km/godz. Aż do finalnego zjazdu (licznik pokazuje 140 km/godz.) i hamowania przed wiwatującą kilkutysięczną publicznością...

W ostatnim dniu naszego pobytu (środa) przed tegorocznym 70. Pucharem Świata w Kitz trenowali zjazdowcy. Kiedy trasę pokonywali najlepsi - Szwajcar Didier Cuche, Amerykanin Bode Miller, Austriacy Benjamin Reich i Michael Walchhofer - głowy z przerażenia same nam się odwracały, a ręce z podziwu same składały do oklasków (trening i całe zawody kilka dni później wygrał Szwajcar).

Die Streif to klejnot Kitzbühel i wszyscy mają tego świadomość. Im bliżej daty zawodów, tym bardziej rosną ceny, a miasteczko zapełnia się turystami. Raz jedliśmy kolację w hotelu Kaiserhof przy Hahnenkammstrase, którego część pokojów "patrzy" na krechę. Choć nocleg kosztuje tu 200-300 euro, na czas pucharu wszystko było od dawna zarezerwowane.

Uwaga! Trasa z Koguciej Góry na kilka tygodni przed zawodami jest zamknięta. Kiedy indziej można zjechać jej fragmentami, zaś przez cały sezon działa tzw. rodzinna Die Streif - czerwona, dużo łatwiejsza, ale i tak wymagająca. Wystarczy wjechać na górę kolejką Hahnenkammbahn. Łatwo ją rozpoznacie, gdyż każdy wagonik nosi nazwisko wielkiego narciarza (nas "wiózł" Benjamin Reich).

***

Opuszczaliśmy Die Streif z żalem, choć na własnych nartach poznaliśmy jedynie trudności jej familijnej odnogi. Kiedy minęliśmy granice Kitz, zastanawiałem się, czy bez słynnego stoku miasteczko byłoby warte narciarskich pielgrzymek z całego świata... Ale czy ktoś pyta, czy Piza bez krzywej wieży byłaby godna uwagi?

***

Samolotem do Innsbrucka (95 km od Kitz), Salzburga (80 km) lub Monachium (160 km), a stamtąd narciarską taksówką (kilkadziesiąt euro/os., z Salzburga 30 euro). Najlepiej zamówić je na www.kitzalps.com/shuttle - wtedy kierowca odbierze nas zaraz po wylądowaniu - lub telefonicznie (0043 664 5328830); muszą być co najmniej dwaj pasażerowie. Można też jechać pociągiem do Insbrucka lub Salzburga (trochę taniej) bądź samochodem (najtaniej, jeśli koszty rozłożyć na wszystkich pasażerów). Sprzęt wypożyczymy na miejscu - ok. 100 euro/tydzień. Najwygodniejszy skipass to Kitzbüheler Alpen All Star Card - można z nim jeździć w całych Alpach Kitzbühelskich. Najpopularniejszy 6-dniowy - 211 (dorośli) i 105 euro (dzieci),jednodniowy - odpowiednio 44 i 22 euro. Można też kupować karnety na poszczególne stacje narciarskie, ale to mniej opłacalne

Copyright © Agora SA