Narty w Austrii. Zillertal - lodowcowy raj

Po spotkaniu z austriackim mistrzem gotowania nie jestem już pewien, co jest ciekawsze - kilka godzin na alpejskim stoku czy w kuchni...

Alpy to dziś ogromny narciarski rynek, na którym konkurencja między krajami, regionami, miejscowościami i ośrodkami jest naprawdę ostra. Stały się one doskonale zorganizowanymi przedsiębiorstwami, które przekonują nas, że ich stoki są najlepsze, wyciągi najnowocześniejsze, a ceny najkorzystniejsze. - Dolina Zillertal na pograniczu austriacko-włoskim jest idealna na zimowe wakacje. Zostaw codzienność za sobą i przyjeżdżaj. Możesz tu robić wszystko, ale nic nie musisz - takim reklamowym sloganem witał nas na początku grudnia Gernot Paesold odpowiedzialny za marketing całej doliny. Więc sprawdzam, jak to w Zillertalu jest...

***

Dolina ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów, a wieńczy ją rozległy lodowiec Tuxergletscher (inaczej zwany Hintertux Gletscher). Głośno o nim w narciarskich kręgach nie tylko z powodu wiecznej zimy (w końcu każdy lodowiec kusi jazdą na nartach przez 365 dni w roku). Tu trenują niemal wszystkie reprezentacje alpejczyków. - Poza Portugalią, San Marino, Irlandią oraz Watykanem - mówi zupełnie poważnie Paesold.

To duży atut Zillertalu. Kiedy śmigasz między tymi samymi muldami co Amerykanka Lindsey Vonn (mieszka niedaleko z mężem, od dwóch lat wygrywa Puchar Świata) czy jej kontrowersyjny kolega z drużyny USA Bode Miller, Austriak Stephan Eberharter czy Norweg Aksel Lund Svindal, czujesz się lepszym narciarzem. Umiejętności od tego nie przybywa, ale liczy się wrażenie.

Imponujące są też liczby z folderów: cała dolina to prawie 170 wyciągów i niemal 650 km tras. Te najniżej położone (informacja ważna dla osób, które cierpią na chorobę wysokościową) mamy już na 550 m n.p.m., a leżące najwyżej (na lodowcu Hintertuxer) zaczynają się od 3250 m. - Od niedawna działa najnowszy francuski wynalazek: kilkunastoosobowe gondole zawieszone na dwóch linach zamiast jednej - mówi Jacek, od lat 70. instruktor narciarstwa w Zillertalu (pochodzi z mojego rodzinnego Beskidu Śląskiego!) - Tak jest szybciej i bezpieczniej.

Nie brakuje snowparków, placów zabaw dla dzieci, i tras dla biegaczy. Wszędzie dość tłoczno.

Są tu cztery główne narciarskie regiony: Ski-Optimal Hochfugen-Hochzillertal i Zillertal Arena (obydwa mają po 166 km tras), Mayrhofner-Bergbahner (157 km, w tym Harakiri z 78-proc. nachyleniem!) oraz Ski-und Gletscherwelt Zillertal 3000 (z lodowcem). Specjalistyczne portale zaliczają je do najlepszych w świecie.

***

My wylądowaliśmy w Hochfugen, w otoczeniu Alp Zillertalskich. Szarych i trochę mrocznych, z ostrymi graniami, poszarpanymi szczytami i głębokimi dolinami. Zamieszkujący je Tyrolczycy używają dialektu, ale wszyscy posługują się też angielskim, choćby na poziomie podstawowym. Żyją głównie z turystyki, która daje w całym regionie tysiące miejsc pracy i niezłe dochody. A jeśli ktoś nie ma hotelu, pensjonatu czy sklepu (ze spadzistym dachem i ozdobną drewnianą fasadą), zajmuje się rolnictwem bądź drobnym rzemiosłem. Gdzieniegdzie widuje się jeszcze tartaki. Niestety, tradycyjny wypas bydła na wysokogórskich halach prawie zamarł. Szkoda.

Jest czwartek 3 grudnia. Oficjalne rozpoczęcie sezonu w dolinie (nie licząc lodowca) dopiero w weekend, a pogoda mało narciarska. Rzucamy więc narty i deski w kąt, szukamy innych atrakcji. Tak trafiamy do... kuchni.

W czterogwiazdkowym hotelu Lamark w Hochfugen gotuje (ale tylko w przerwach między nagrywaniem w wiedeńskiej TV programów kulinarnych) mistrz Alexander Fankhauser. Na oko po trzydziestce, wśród garnków i patelni uwija się niczym alpejczyk między tyczkami Pucharu Świata. A gotuje wspaniale - nic dziwnego, że zdobył aż 18 punktów (z 20) w europejskim rankingu kucharzy (wyprzedził go tylko pewien Francuz). Po spotkaniu z Alexandrem nie jestem już pewien, co jest ciekawsze - kilka godzin na stoku czy w kuchni...

Zaczęliśmy od przyrządzenia zupy z raków, potem były krewetki (z patelni, na oliwie, z czosnkiem, pietruszką i cytryną albo surowe z cytryną i pieprzem), łosoś na parę sposobów (z bazylią, w musztardzie), trufle (nie pytajcie o ich cenę). Na koniec skosztowaliśmy dziewięciu naszych dań. - Czy ma to coś wspólnego z lokalną kuchnią? - zastanawialiśmy się. Ale takie czasy - dziś nawet w najdalszym zakątku górskiego świata zamówisz niemal każdą potrawę.

Na ogół w Zillertalu wciąż jednak króluje wiener schnitzel, kiełbaski, rosół z siekanym naleśnikiem i ziemniaczana sałatka (podobny zestaw - plus jakiś napój - kosztuje na stoku ok. 12-18 euro). Restauracje są przestronne, oszklone i bez obaw można zostawić przed nimi sprzęt.

A propos sprzętu. Jeśli nie należycie do narciarzy, którzy koniecznie muszą mieć swoje deski pod stopami, nie warto targać wszystkiego w Alpy (zwłaszcza pociągiem lub samolotem). Wypożyczenie nart na jeden dzień kosztuje kilka euro, a całego sprzętu - kilkanaście (ok. 100 euro na tydzień).

O ceny noclegów zapytałem Jacka, który spędza w Zillertalu ponad 200 dni w roku. Hotele z czterema i pięcioma gwiazdkami kosztują nawet 135 euro za dobę, ale im dalej od stoków (co nie ma znaczenia przy darmowych skibusach) - tym taniej. Można coś znaleźć już od 15 euro, choć warunki będą wtedy spartańskie. Co do tras - codziennie można je sobie dowolnie konfigurować. Najwygodniej jest kupić superskipass, który pozwala jeździć po całym Zillertalu do woli, od 4 do 21 dni. Ten najkrótszy dla dorosłych kosztuje 138 euro (młodzież - 110,5, dzieci - 63), a najpopularniejszy sześciodniowy - 193 (154,5 i 88).

Niestety, brak powszechnie dostępnych map i przewodników po regionie w języku polskim (choć jesteśmy tu w pierwszej narciarskiej dziesiątce, więc dziwne, że dotąd o tym nie pomyślano).

***

Kolejne dwa dni w dolinie spędzamy w czterogwiazdkowym hotelu Edenlehen w miejscowości Mayrhofen. Stąd do lodowca Hintertux jest 18 km (radzę zabrać łańcuchy na opony). Jest sobota - sezon już oficjalnie otwarty, a na błękitnym niebie słońce jak z obrazka.

Po dwóch przesiadkach docieramy na szczyt Hintertuxu. 3250 m n.p.m., więc oddycha się ciężej. Trasy na bieżąco ubijane przez ratraki są za to szerokie, twarde, muld niewiele. Po prostu narciarski raj.

Zaczynamy od czerwonej piątki, na której trenują czasami giganta Lindsey Vonn i Bode Miller. Potem czerwoną trójką zjeżdżamy do stacji Tuxer Fernerhaus (2660 m). Szybka kawa i znów w górę. Niemal na samym szczycie próbujemy niebieskich 9 i 9a zwanych Olperer (od najwyższego szczytu w okolicy). One dowodzą, że lodowiec jest nie tylko dla wytrawnych, ale i dla słabszych narciarzy. Trochę się wystraszyliśmy potem czarnej 11b, ale już czerwona 11 Kaserer była na miarę naszych możliwości.

I tak przez siedem godzin - do 16, kiedy kończą pracę wszystkie wyciągi i gondole. Lodowiec przypomina bowiem wielki plac zabaw w otoczeniu surowych, majestatycznych gór - ponad 80 km tras sprawia, że można na nim spędzić cały dzień, kosztując wciąż nowych szlaków.

Na koniec jeszcze jedna atrakcja. Wysiadając na najwyższej stacji skręcamy w lewo, w stronę niewielkiej budki, gdzie sprzedawane są bilety do Pałacu Lodowego (dorośli - 8 euro, dzieci - 4). To przykryta śnieżną czapą szczelina lodowa. W środku chłodno i wilgotno. Pod nogami, na ścianach i nad głową lód, ale za sprawą kolorowych reflektorów czujemy się jak w bajkowym pałacu Królowej Śniegu.

***

Opuszczając Zillertal, pomyślałem, że nie jest tu tak głośno i kolorowo jak we włoskich Dolomitach. Że infrastruktura jest podobna do tej, jaką widziałem we francuskiej Sabaudii. Ale o jednym przekonałem się na pewno - nikt nie będzie się tu nudził, nawet jeśli pogoda uczyni stoki niedostępnymi. A narciarskie reprezentacje Portugalii, Irlandii, San Marino czy Watykanu (jeśli w ogóle istnieją) powinny zacząć tu trenować.

Najtańszy dojazd samochodem przez Czechy lub Słowację. Koleją do Innsbrucku via Wiedeń, dalej autobusem, lokalnym pociągiem lub taksówką. Samolotem do Innsbrucku (z międzylądowaniem w Wiedniu), skąd do doliny Zillertal już tylko 50 km. My lecieliśmy z Warszawy do Monachium (bilet - ok. 800-1000 zł), stąd 170 km autostrady pokonaliśmy narciarską taksówką (stoją pod lotniskiem, zabierają po kilka osób ze sprzętem, 40-50 euro od pasażera)

Copyright © Agora SA