Narty w bezśnieżną zimę. Tropiąc lodowce

Choć to najcieplejsza zima w historii, a w Polsce śniegu jak na lekarstwo, mam już za sobą kilka dni jeżdżenia. I to nie tylko w Alpach, ale i w Beskidach

Trzeba być nie lada optymistą, by spoglądając za okno, uwierzyć, że pojeździmy w tym roku do woli na nartach. Śniegu prawie nie widać, a temperatura zachęca bardziej do wyciągnięcia deski windsurfingowej lub kite'a (latawiec z deską). Teoretycznie cieszyć się mogą ci, którzy zaplanowali ferie w okolicach lodowców. Tam zapewne śnieg się znajdzie, nie wiem tylko, czy wystarczy miejsca na trasach...

***

Wierchomla raz jeszcze udowodniła, że panuje tu mikroklimat, który pozwala przypiąć narty nawet wówczas, gdy na Kasprowym śniegu brak. Niestety, ta "monopolistyczna" pozycja pozwala też właścicielom ośrodka wystawiać narciarzy na próbę. Wiadomo bowiem, że zawsze znajdzie się rzesza takich, którzy zniosą największe upokorzenia w monstrualnych kolejkach i wydadzą ostatni grosz, byle zjechać choć dwa razy po trasie, gdzie śnieg, trawa i kamienie występują w zbliżonych proporcjach.

Na szczęście nim skatowałem swoje narty w Wierchomli, udało mi się jeszcze w listopadzie wykroić kilka dni wolnego. Zapakowałem auto, zmieniłem, nie wiedzieć czemu, opony na zimowe i pojechałem na lodowiec Stubai. Dlaczego tam? Bo nigdy tam nie byłem. To podstawowa zasada, która kieruję się, wybierając narciarskie ośrodki (wyjątek robię tylko dla włoskiej Val Gardeny, którą odwiedzam przy byle okazji).

W nowe miejsca nigdy nie jeżdżę w ciemno. Mimo dostępności internetowych informacji i mimo tego, że wielu znajomych jeździ na nartach, co roku szukanie kolejnych ośrodków rozpoczynam od przeglądania najlepszego moim zdaniem atlasu "ADAC SkiGuide Alpen" (szkoda, że zniknął z księgarń i muszę korzystać z dezaktualizującego się z roku na rok polskiego wydania sprzed trzech lat). Sprawdzam w nim liczby wyciągów, opis tras, dojazd. Dopiero po pierwszej selekcji w ADAC rozpoczynam surfowanie w internecie, pytam znajomych, szukam wygodnych tanich kwater. Czasem rezerwuję miejsce, a czasem jadę w ciemno. Doszedłem już do takiej wprawy w tropieniu nowych miejsc, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz żałowałem swojego wyboru.

***

Ze Stubaiem było podobnie. Zainteresowałem się nim z polecenia kolegi. Sprawdziłem więc w atlasie - wyglądał zachęcająco. Niestety, internet nie poszerzył mojej wiedzy, bo jak na tak znany ośrodek strona www jest dość uboga. Jednak zdecydowałem się pojechać.

I całe szczęście, bo choć wszędzie było zielono i ciepło, pierwszy w sezonie narciarski ranek przywitał mnie kilkunastoma centymetrami świeżego śniegu. Po dwóch dniach dopadało jeszcze pół metra. Wraz ze słońcem stworzyło to klimat, o jakim wyjeżdżając z deszczowej Polski, mogłem tylko pomarzyć.

Niestety, nawet na tej wysokości (szczyt Schaufelspitze - 3333 m n.p.m.) widać było nadciągającą tragedię: choć zbliżał się grudzień, działały tylko górne odcinki wyciągów, poniżej 2 tys. m gołe skały i zieleń. Grzechem byłoby jednak narzekać. Trzy główne trasy przygotowano wyśmienicie, przez większą część dnia na stokach nie było tłoku. Między innymi dlatego, że boczne orczyki ściągały na strome ścianki zawodników, którzy tam właśnie wbijali tyczki do treningowych przejazdów, uwalniając szerokie trasy dla mniej wprawnych narciarzy. Trzy restauracje serwowały całkiem smaczne - jak na Austrię - jedzenie oraz grzane wino. Chciało się żyć.

Stubai ma jeszcze jedną zaletę - leży stosunkowo blisko. Coraz lepsze drogi w Czechach, a nawet w Polsce sprawiają, że dojazd w 11-12 godzin staje się realny nie tylko dla "rajdowców".

Oczywiście najszybciej dojedziemy do lodowca Kitzsteinhorn (3203 m n.p.m.). Z tego też powodu w leżących u stóp gór miasteczkach Zell am See i Kaprun bez problemów dogadamy się po polsku zarówno w restauracjach (w których zawsze znajdzie się menu w naszym języku), hotelach, jak i w szkółkach narciarskich żyjących właśnie z Polaków. Oczywiście nie tylko odległość sprawia, że zawsze pełno tam rodaków. 136 km zróżnicowanych tras, funpark dla snowboardzistów, kilkanaście schronisk i restauracji ze słynącą z pięknego widoku Bella Vista na czele tworzą niepowtarzalny klimat dla miłośników narciarstwa niemal przez cały rok.

***

Idąc dalej tropem ośrodków z lodowcami, chciałbym polecić położony gdzieś pod włoska granicą Obergurgl-Hochgurgl. Ulokowany na samym końcu doliny Oetztal skutecznie broni się przed masową turystyką. Szczęśliwym zrządzeniem losu po drodze w tamte strony leży bowiem słynne Soelden, mekka narciarzy i narciarskich turystów z dziesiątkami wyciągów i stoków oraz restauracji, sal koncertowych i basenów. To świetna tama zatrzymująca feryjnych narciarzy.

Do położonego ponad górną granicą lasów Hochgurgl docierają głównie zapaleńcy. Nowoczesne wyciągi wywożą ich w okolice, które wydają się niemal dziewicze. Poza nitkami tras nie widać tak częstych w Alpach architektonicznych wybryków ludzkiej wyobraźni. Trasy są bardzo dobrze przygotowane i różnorodne, tłoku nie ma, śnieg murowany chyba nawet w tym roku. Warto jechać!

Tym, którzy w narciarstwie najbardziej cenią dobre jedzenie i słońce, polecę na koniec "polski" ośrodek w Val Senales (w internecie również pod niemiecką nazwą Schnalstal). "Polski", bo co roku w kolorowych pismach zwiezione tam na promocyjne imprezy telewizyjne gwiazdki opowiadają o wspaniałych szusach po stokach lodowca. Dzięki temu Hochjoch to chyba najbardziej u nas znany włoski lodowiec.

Tak czy owak, wart jest odwiedzenia. Już sam dojazd piękną, wąską doliną, u wlotu której kupił zamek najsłynniejszy himalaista świata Reinhold Messner, dostarcza nie lada przyjemności. Dlatego warto tak zaplanować drogę, by dotrzeć tu jeszcze za dnia. Po drodze piękne widoki i stare alpejskie domostwa (wiele liczy sobie po 300-400 lat).

Kilkanaście kilometrów tras, mnóstwo słonecznych dni, położony najwyżej w Europie basen kąpielowy (3100 m n.p.m.) oraz Oetzi "Człowiek z lodu" (odnaleziony w 1991 r. zamarznięty myśliwy, który żył ok. 3300 lat p.n.e.) rozsławiły te dolinę.

Oczywiście bez świetnej infrastruktury i możliwości zjeżdżania przez okrągły rok val Senales nie przyciągnęłoby narciarskich kadr narodowych, które trenują tu zapamiętale przez całe lato i jesień. Choć trasy liczą tylko ok. 20 km, ich zróżnicowanie i szerokość sprawiają, że przez pięć-sześć dni jazdy nie można się nudzić. Nie brakuje też świetnych szlaków biegowych oraz terenów dla miłośników ski-tourów. A wieczorem jak w każdym włoskim miasteczku czekają rozrywki apres-ski.

Na razie tyle propozycji na tę bezśnieżna zimę. Ja sam pojadę zupełnie gdzie indziej, ale to miejsce opiszę dopiero za rok.

Najciekawsze adresy

Portal http://www.gazeta.pl ma ciekawy, coraz pełniejszy serwis narciarski. Mnóstwo praktycznych informacji zdobywam na: http://www.skiforum.pl . Leniwym podaję adresy kilku ośrodków w Europie: http://www.val-gardena.com , http://www.cervinia.it , http://www.kitzsteinhorn.at , http://www.obergurgl.com i - dla porównania - jeden za oceanem: http://www.snowbird.com . Wszystkim życzę, by zima w końcu nadeszła.

Copyright © Agora SA