"Od Czepiaka do maratonki" czyli jak schudnąć 27 kg i przebiec maraton

Sportowy pamiętnik, część czwarta: dlaczego Pudzian ci nie grozi

Ćwiczenia siłowe

Czepiak bardzo, ale to bardzo nie lubi ćwiczeń siłowych. Początkowo niewyedukowany Czepiak nie wiedział nawet czym one są i naiwnie myślał, że jakakolwiek forma ruchu, czyli u mnie truchtanie, będzie dobra dla diety. Teraz też uważam, że jakakolwiek forma aktywności fizycznej jest lepsza niż nic, lepiej ćwiczyć cokolwiek niż siedzieć na kanapie, ale doceniłam ćwiczenia siłowe.

Da się ćwiczyć siłowo bez sprzętu. Na początku wystarczały mi butelki wypełniane wodą, potem wodą z piaskiem czy samym piaskiem. Próbowałam kombinacji z innymi butelkami, np. pięciolitrowymi czy z dużym, czterolitrowym płynem do prania, z plecakiem obciążonym książkami, butelkami z wodą, kamieniami. Trzeba chcieć i tyle.

Czepiak zaczął od ćwiczeń uzupełniających truchtanie (które pokochał bezwarunkowo) typu brzuszki, grzbiety, potem (eureka!) wpadł na to, że nie ćwiczy kompletnie nic od pasa w górę i dla zasady robił 10 pompek. Pierwszym zestawem, który wykonywałam była seria filmików z YouTube o nazwie 8 minute, czyli krótkie osmiominutowe filmiki ze śmiesznym panem, żywcem wziętym z lat 90., z zestawami ćwiczeń na brzuch, ręce, pośladki, nogi. Umarłam po jednym zestawie na nogi i na pośladki, te osiem minut to było bardzo długie osiem minut, których skutki odczuwałam przez następnych kilka dni. Pokazały mi, ile różnych form mogą przybrać np. przysiady (znałam tylko jedną), zobaczyłam w końcu, jak wykonywać niektóre ćwiczenia (mam kiepską wyobraźnię i trudno jest mi zrozumieć same opisy ćwiczeń).

Te ćwiczenia w dalszym ciągu robiłam ''bo tak należy'', bez większego przekonania, nie dbając o technikę, byle zrobić i mieć czyste sumienie. Dopiero czytając forum fitnessowe na W. zrozumiałam, że źle robię. To był przełom. Znów, tak jak przy bieganiu, bezgranicznie (bo jak inaczej przy braku wiedzy?) zaufałam w tezę, że odchudzanie bez ćwiczeń siłowych jest nieporozumieniem. Zaczęłam ćwiczyć obwodowo (ACT), zobaczyłam, że są ćwiczenia, które może wykonywać ktoś zupełnie początkujący, tak jak ja. Weszłam na sfd, ale to nie był właściwy moment, miałam jeszcze większy mętlik w głowie, zupełnie nie rozumiałam tego, co tam jest napisane (nie wiedziałam czym jest seria, obwód, jakieś superserie czy serie łączone, nie umiałam fachowo, czytelnie dla innych, nazwać tego co robię podczas ćwiczeń).

Dzięki dziewczynom z działu fitnessowego portalu na W. wiedziałam czym są (z polskiego na nasze) i jak zrobić np. wyciskanie sztangielek leżąc na ławce skośnej, czy co to są skłony dzień dobry, wiedziałam jak zrobić je nie dysponując żadnym sprzętem (robiłam na początku z butelkami po 1,5 litrowej wodzie wypełnionymi wodą). Dzięki temu nie zgubiłam się i nie poddawałam tak łatwo. Zakwasy - utrzymujące się bardzo długo na początku - skracały się, a ja miałam ogromną satysfakcję otwierając atlas anatomiczny i szukając odpowiedzi na pytanie ''jak nazywa się to, co mnie boli'', odkrywałam coraz to nowe mięśnie, o których istnieniu nie wiedziałam (tzn. nie wiedziałam, że je mam). Było lepiej, był progres, dodałam obwód (w międzyczasie sporo doczytałam, już wiedziałam co to jest), potem cięższe butelki.

Następnym etapem był trening w warunkach domowych dla początkujących: http://super-sylwetka.pl/trening/40-trening-silowy/161-trening-w-domu-dla-poczatkujacych . To dziwny zestaw ćwiczeń, zaczęłam robić je bez obciążenia, a byłam bardziej zmęczona niż po poprzednim zestawie. Część tych ćwiczeń jest trudna sama w sobie, trudna technicznie, np. długo przysiad bułgarski kończył się siniakami na stopach (winna była i technika i brak wyobraźni jak poprawnie wykonywać to ćwiczenie, znowu pomogły filmiki na youtube), przysiad narciarski to ćwiczenie widmo - wygląda zupełnie niepozornie, a pięknie pali uda!

Do dziś uważam, że mam inną niż wszyscy kość ogonową, bo rosyjskie skręty tułowia prawie zawsze kończą się jej obiciem (tu poddałam się i wyjątkowo zamiast tego robiłam skośne brzuszki, choć wiem, że to nie to samo, w rosyjskich jest inny, szerszy zakres ruchów). Ten zestaw był przełomem w tym sensie, ze dzięki niemu po raz pierwszy poczułam na własnym ciele, co znaczy tzw. palenie mięśni, ich drżenie, takie, że momentami ciężko o zachowanie równowagi. Żaden zestaw ćwiczeń nie dał mi w kość tak bardzo jak ten. Często rozstawaliśmy się, najczęściej wtedy, gdy spojrzenie na krzesło (bułgarski) i ścianę (narciarski) wywoływało efekt: ''ja nie chcę'', ''ja nie mogę'', ''ja nie lubię'', ''to boli''. Czasami nie poddawałam się, a czasami robiłam coś innego, ale dbając o poprawną kolejność ćwiczeń (duże partie mięśni na początek, małe na koniec).

Nigdy nie polubiłam ćwiczeń siłowych, śmieję się, że nie jesteśmy sobie stworzeni. Potrafiłam nieraz wstać o 4 rano (to trudne, bo jestem typową sową), zjeść śniadanie i pójść do lasu potruchtać w śnieg, deszcz, mróz, ale nigdy nie zrobiłam tego w stosunku do ćwiczeń siłowych (te odwlekam tak długo jak się da). Ale doceniam je na swój sposób: dzięki nim (ale i diecie) znacznie zredukowałam cellulit, a ciało stało się jędrniejsze niż przed odchudzaniem (mimo schudnięcia tych 27 kg!). Sen pt. co ja zrobię z nadmiarem skóry po odchudzaniu okazał się tylko złym koszmarem.

Dziś może i zmieniłabym kilka rzeczy (np. od początku przykładałabym się do ćwiczeń siłowych, nie zmniejszała ich liczby kosztem ulubionego biegania), ale nie wiem, czy wtedy nie rzuciłabym wszystkiego gdzieś. Na pewno połączenie: porządne siłowe + aeroby i interwały (z naciskiem na te drugie) dałoby lepszy efekt w postaci niższego poziomu tkanki tłuszczowej, a tak jestem dość otłuszczona (mimo prawidłowego BMI). Ale najważniejsze jest, że znalazłam sport, który bardzo lubię.

Zaznaczyłam to już wyżej, ale wolę powtórzyć: da się ćwiczyć siłowo bez sprzętu. Nie miałam i nie mam możliwości by go kupić (nawet prostych, regulowanych sztangielek), ale na początku wystarczały mi butelki wypełniane wodą, potem wodą z piaskiem (niewygodne, bo piasek wirował po butelce) czy samym piaskiem. Próbowałam kombinacji z innymi butelkami, np. pięciolitrowymi czy z dużym, czterolitrowym płynem do prania, z plecakiem obciążonym książkami, butelkami z wodą, kamieniami. Poza tym same ćwiczenia można wykonywać w trudniejszych formach (choćby zamiast zwykłych pompek pompki na krzesłach, z nogami na podwyższeniu itd.). Sporo da się wymyślić, w sieci jest też dużo pomysłów. Trzeba chcieć i tyle.

Na koniec jedna uwaga dla kobiet, które boją się ćwiczeń siłowych i przyrostu mięśni. Na diecie z ujemnym bilansem kalorycznym one nie urosną (nie jest to fizycznie możliwe), bycie Pudzianem wam nie grozi. Poza tym spójrzcie na 1 kg smalcu a na 1 kg chudego mięsa. Co zajmuje większą objętość? Co wygląda estetyczniej? Nie mówiąc już o tym, że mięśnie potrzebują kalorii, by przetrwać, podnoszą metabolizm, czyli można jeść więcej, a nie tyć. A chyba o to chodzi?

Nie wiedziałam, że bieganie uczy tak wielu rzeczy, nie tylko przebierania nogami, Dziki ma rację pisząc o medytacji i bieganiu. Dziękuję za wskazanie kierunku, za zarażenie tą pasją. Za to dziwne przebieranie nogami i podenerwowanie, gdy nie możesz pobiegać. Za naukę pokory. Za możliwość poznania okolicy, za te cudowne widoki w lesie (prawie nie tuptam po ulicy), za zapach lasu po deszczu czy burzy. Za nową metodę leczenia przeziębień - te, które się w ogóle pojawiły, najlepiej było wybiegać. Ja o tym wszystkim wcześniej nie wiedziałam, naprawdę. Wojtku, Trenerze, dziękuję za wszystko.

Poprzedni odcinek historii Ewy znajdziesz tutaj.

Jeśli i Ty chcesz podzielić się swoja biegową historią, napisz do nas: polskabiega@agora.pl

Copyright © Agora SA